Zbliża się noc świętojańska. Jak zwykle rozbuja się zaraz temat zwyczajów związanych z tą nocą. Ognisk, kwiatu paproci ,wianków. Najwięcej będzie zapewne o wiankach Panowie tradycyjnie domagać się będą wianków. Psuli kiedyś te wianki na potęgę a teraz im brakuje. Nie trzeba było psuć, to by były, jak powiedziała pani przedszkolanka gdy urządziliśmy strajk głodowy w przedszkolu z powodu braku trąbek. Panie będą narzekać, że im się wianki gdzieś zapodziały. Niektóre to nawet już nie pamiętają kiedy, gdzie i z kim im się ten wianek zapodział. Jeno świeczki im się ostały. A o innych akcesoriach świętojańsko-nocnych to będzie tak tylko półgębkiem. Cicho będzie o tym, że to noc miłości i płodności. Ale o tym nie trzeba mówić. Dziewięć miesięcy później od niemowlęcego wrzasku trzęsą się ściany. O tym, że po świętym Janie już można się kąpać też nie trzeba przypominać. Daje to się szczególnie odczuć w środkach zbiorowej komunikacji. Smród niedomytych ciał jakby zelżeje. Niewiele też będzie np. o skakaniu przez ognisko. Wiem, że w pewnym wieku temat ten staje się drażliwy bo nogi przyzwyczajone do maksymalnie 10 kroków na raz w jednym cyklu ( przeciętny dystans od telewizora do lodówki i z powrotem ) mogą nie sprostać zadaniu i będzie d... nie tylko zbita ale i poparzona. Będzie trochę o szukaniu kwiatu paproci. Tak dla zasady. Ale tylko frajer by latał po nocy, po lesie za jakimś tam kwiatkiem od skarbów. Człowiek w domu napatrzy się na ten swój skarb, snujący się smętnie po chałupie w szlafroku, rozdeptanych kapciach i w lokówkach na łbie, co go sobie sam przed iluś tam laty przy wydatnej pomocy kwiatków wynalazł, to taka niechęć do dalszych poszukiwań w nim się rozpala, że sześciopak „żywca” nie jest w stanie tego ugasić. Jak się do tego jakiejś półlitrowej gaśnicy nie dołączy to pożar w chałupie murowany. Ja to mogę robić w tym towarzystwie za „szczyńściorza” jako, że Światłość Moich Oczu od rana paraduje odstawiona na cacy. Jest na czym oko zaczepić i co pogłaskać, to po co ja będę latał gdzieś tam po nocy za jakimś badylem.
Czytam, że w noc świętojańską „Chłopcy ubrani w białych koszulach z kwiatami jaśminu i akacji wplecionymi we włosy siedząc w świetle ogniska grali nieprzerwanie na zrobionych własnoręcznie wierzbowych fujarkach i leszczynowych piszczałkach, odstraszając w ten sposób złe duchy”.
A dziś siedzi przed telewizorem taki „chłopiec” w murarski, wyciągnięty podkoszulek przyodzian, na którym menu z całego ostatniego tygodnia idzie odczytać. Może i wplótłby coś sobie we te włosy co mu jeszcze zostały ale boi się kunsztownie zrobioną fryzurę a’la Łukaszenka zburzyć. Względem fujarki to już totalna klapa. Z tym to już tragedia. Głęboko schowana pod wydatną, obsuniętą tarczycą zwaną również mięśniem piwnym, już tylko co najwyżej może do odstraszania złych duchów służyć. Pograć na niej nijak już nie idzie. No i jeszcze na dodatek ręce zrobiły się jakieś dziwnie krótkie.
I co zostało z dawnych lat? Jeno wspomnienia. Bośmy w nich zawsze piękni i młodzi. I żar ognisk w nas, i wianków ci tu dostatek, i fujarki grają...